Porto atrakcje: Pierwszy raz na północy Portugalii

O Porto słyszeliśmy wiele. Właściwie same zachwyty. Postanowiliśmy, więc sprawdzić czy te portugalskie miasto i nas powali na łopatki swoim urokiem. Nie zakochaliśmy się od pierwszego wejrzenia. Miłość rodziła się w bólu. Wymagała od nas sporo wysiłku. Opłacało się jednak bowiem z każdym krokiem, z każdym przemierzony wzgórzem zaczynaliśmy rozumieć skąd te wszystkie achy i ochy na temat Porto się biorą. Bo w Porto atrakcje są wyjątkowe.

Porto – czym (nie) lecieć?

Zaczynając od początku. Pierwszą niedogodnością były loty. Wybraliśmy oczywiście naszego ukochanego Ryanaira. Trasa przebiegała następująco: Warszawa (Modlin) – Paryż (Beauvais) – Porto – Bruksela (Charleroi) – Warszawa (Modlin). Wyruszyliśmy w czwartek, wróciliśmy w niedzielę. Można, więc powiedzieć, że był to przedłużony weekend.

Wszystko byłoby pięknie. Ale… sporą część tego czasu spędziliśmy w podróży. W drogę do Porto udało nam się zwiedzić lotnisko Beauvais. Trwało to jakieś 2 minuty, a my mieliśmy do następnego lotu przecież kilka godzin. Postanowiliśmy, więc ruszyć w miasto. Autobus tani – 1 euro, więc jedziemy. W godzinę obeszliśmy wszystko. Fotek nie będzie, bo niewiele było do fotografowania. Stwierdziliśmy, że skoro już jesteśmy we Francji, to może chociaż zjemy jakiegoś dobrego naleśnika czy coś. Niestety to też nie było nam dane. Większość miejsc pozamykana albo nie serwuje o tej porze żadnych dań, za wyjątkiem ciastek i innych słodkości. No i oczywiście bariera językowa. Na zapytanie o menu w jakże okropnym języku angielskim dostaliśmy odpowiedź: “Do you speak french?”

Późnym wieczorem byliśmy w Porto. Lotnisko – hotel – łóżko. Oby następny dzień był lepszy.

Rozpoczynamy zwiedzanie Porto!

I był. Porto za nasze trudy odwdzięczyło się dużą dawką promieni słonecznych. Przez dwa dni praktycznie zero chmur. Błękitne niebo i słońce. Od razu człowiek jakiś weselszy. Trafiliśmy chyba idealnie bo pogoda w Porto podobno bywa kapryśna.

Pozytywnym zaskoczeniem była też komunikacja miejska. Metro przywiozło nas z lotniska, prawie pod sam hotel (który był zresztą niedrogi i prawie w samym centrum) i zawiozło następnego dnia nad ocean. Ale o zwiedzaniu plaż w Porto opowiadamy w innym poście.

Pierwsze spojrzenie na Porto wywołało mieszane uczucia. Miasto ma specyficzny klimat. Wszystkie budynki są stare, szare, za to w większości wyłożone kolorowymi płytkami ceramicznymi. Azulejos, jest tu zdecydowanie więcej niż w Lizbonie. Tylko nieliczne z budynków są wyremontowane. Stan niektórych pozostawia wiele do życzenia. Ciekawe jest również to, że w samym centrum miasta można spotkać opuszczone kamienice z oknami zabitymi deskami, a czasem nawet bez.

Porto jest niezwykle malowniczo położone na wzgórzach. Owe położenie świetnie się ogląda na zdjęciach. Spacerując mieliśmy jednak wrażenie, że w Porto mamy cały czas pod górkę. 😉

Pierwszego dnia (drugiego zresztą też 😉 ) oczywistym wydawał się spacer słynnym mostem Ponte Luis II. Widok naprawdę jak z obrazka. Kolorowe domki na wzgórzach niemal wpadające do rzeki Douro. Tu po raz pierwszy zrozumieliśmy, że wysiłek się opłacił 🙂 Bo w Porto atrakcje są wyjątkowe i to jest jedna z nich!

Porto – co zjeść?

Porto było wyjątkowo łaskawe dla naszych brzuchów. Na głód zdecydowanie nie mogliśmy się skarżyć. Zwłaszcza po zjedzeniu francesinhy – tradycyjnego dania regionu Porto.

Dwa tosty, pomiędzy którymi znajduje się kiełbasa i szynka, zapieczone z serem i obficie polane pikantnym sosem. Bardzo sycące. Danie posiada różne warianty. Może być dodatkowo np. ze stekiem w środku, kurczakiem czy jajkiem sadzonym.

Po takim posiłku, mamy siłę pokonać jeszcze nie jedno wzgórze!

To co będzie nam się zawsze kojarzyć z Porto to pranie. Wisiało wszędzie. Zarówno w nieuczęszczanych zaułkach, jak i na głównym deptaku.

Czy w Porto atrakcje spełniły nasze oczekiwania? Zdecydowanie tak!